Trafiłam dzisiaj na artykuł o dzieciństwie w latach 80’ i 90’ (chociaż wg komentujących
bardziej odnosi się to do lat 70’). Tak czy siak, lawina wspomnień ruszyła!
Sama jestem z rocznika 91’ i naprawdę wiele rzeczy przytoczonych
w artykule odnosiło się również do mojego dzieciństwa. Autor tekstu poprzez
wspominanie ówczesnych zabaw i sposobów na spędzanie wolnego czasu chciał (tak
mniemam) nieco wykpić dzisiejsze dmuchanie i chuchanie rodziców na swoje
pociechy. Niestety czasy się zmieniły, mentalność ludzi również, a co za tym
idzie podejście do rodzicielstwa. Niemniej, wspomina się tylko z większym
uśmiechem na twarzy.
Ale właściwie co pamiętam najbardziej? Wiele, wiele
różności. Przede wszystkim zabawy na podwórku. Mnóstwo dzieciaków o każdej
porze dnia, aż do wieczora, zanim mama nie zawołała do domu (chociaż ja miałam
zegarek – elektroniczny oczywiście – i umawiałam się z rodzicami o której
wrócę, niestety nie zawsze dotrzymując słowa). Jak się akurat trafiło, że nikogo
nie było, albo się krzyczało pod oknem, albo najzwyczajniej pukało do drzwi.
Z krzyczeniem pod oknem to ogóle osobna sprawa. „Maaaamoooo!
Maaaamoooo!” I zawsze wyglądała akurat ta mama, o którą chodziło. „Rzuć na
loda/oranżadę!”, „ Rzuć sweter!”, „Mogę iść do Kasi?”. Wszystkie sprawy
załatwiało się na poziomie okna. No, może nie wszystkie, ale większość, bo po
co tracić czas, żeby wejść do domu.
Wracając do zabaw, było ich tak wiele. Berek, ciuciubabka,
podchody, chowany ( i jego odmiany – u nas chowany-kopany z piłką), serwobieg,
babajaga patrzy - podstawowe zabawy
grupowe. Do tego chłopcy obowiązkowo grali w piłkę, dziewczęta grały w gumę,
klasy, albo skakały na skakance. No i jeszcze zabawy na trzepaku. Wygibasy,
fikołki, zabawa w cyrk, gra w ciemniaka. Możliwości było tyle, że nie sposób je
wszystkie wymienić.
A kto z was biegał z kanapką po dworze, żeby przypadkiem nie
stracić nic z zabawy? Nie ważne, czy chleb był posmarowany smalcem, masłem z
solą czy śmietaną z cukrem. Moim przysmakiem był chleb z samą musztardą. Mniam!
Ostatnio właśnie wracając rowerem przez niewielką wioseczkę, minęłam
kilkuletniego chłopca z bułą w ręku. Wesoło szedł przed siebie i zajadał
kanapkę. Od razu przypomniały mi się kolacje na podwórku.
W ogóle tyle niezapomnianych smaków. Lody bambino, pałeczki,
kredki albo kolorki. Chrupki flipsy, maczugi, później chio o różnych smakach i
kształtach. Oranżada na miejscu w gorące dni, szyszka, dmuchany ryż. Osobiście
pamiętam też takie żelkowe stwory, które przyklejało się na rękę i lizało. Co
śmieszne, jak rozmawiam ze znajomymi, nikt tego nie pamięta. Do tego gumy
Turbo, Huba Buba, albo taka dłuuuga długa, zwijana w ślimaka i oczywiście najtańsze
na świecie kulki. W ogóle za złotówkę czy dwie wychodziło się ze sklepu
obkupionym po pachy.
A w pochmurne dni? W telewizji leciało tyle programów dla
dzieci, niezależnie czy to były wakacje czy nie. Poza najoczywistszą
Dobranocką, poranne pasmo było bardzo obfite. Mama i ja, Ciuchcia, Teleranek,
Ziarno, 5-10-15 – to tylko kilka przykładów. W soboty leciała zawsze jakaś
bajka Disney’a. Co do Disney’a, zawsze zazdrościłam moim dwóm koleżankom, które
miały półkę uginającą się od jego bajek, na VHSie oczywiście. Chociaż jako
młodszej dziewczynce marzyło mi się mieć taki projektor, z którego wyświetlało
się bajki na ścianie. Czasami udawało mi się załapać na seans z córkami
znajomych rodziców, bo oni mieli taki sprzęt.
Ehhhh…. Tyle pięknych chwil, tyle pięknych wspomnień.
Obawiam się, że jest tego tyle, że nie ma możliwości, żeby opowiedzieć o wszystkim.
Mam nadzieję, że kiedy sama zostanę mamą, uda mi się pokazać mojemu dziecku
chociaż część tych fajnych rzeczy (głównie zabaw), zamiast wpędzać je w objęcia
komputera, by mieć święty spokój. Oby.