niedziela, 6 grudnia 2015

Być kobietą, być kobietą...

Bycie kobietą jest skomplikowane!

Prawda najprawdziwsza, ale właściwie dlaczego? Mężczyźni narzekają, że nas nie rozumieją. A co jeśli same nie potrafimy siebie zrozumieć? Co, jeżeli jesteśmy tak sprzeczne, bo same nie wiemy co ze sobą zrobić? Czasami mam wrażenie, że mam rozdwojenie jaźni. Z jednej strony chciałabym robić tyle wspaniałych rzeczy, mieć ukochaną pasję, której poświęcę się bezgranicznie, poznawać setki ludzi, kipieć optymizmem, szczerzyć się jak mysz do sera i zarażać ludzi pozytywnym myśleniem. Wtedy czuję, jak rozpiera mnie energia, nie mogę usiedzieć w jednym miejscu, chcę krzyczeć, tańczyć , góry przenosić! A za chwilę…

Nie mam ochoty na nic. Podniesienie się z łóżka, by zrobić jakąś kanapkę, bo przecież organizm się domaga, stanowi nie lada wyzwanie. Nie chcę widzieć nikogo, z nikim rozmawiać. Najchętniej zakopałabym się w pierzynie i spała, nie musząc myśleć o świecie. Podjęcie jakiegokolwiek działania graniczy z cudem, bo przecież i tak nie ma sensu.

Zrozumiałe jest, że każdy ma gorsze dni, kiedy pochłania go beznadzieja tego padołu łez zwanego światem. Tyle tylko, że u mnie dzieje się to wszystko na raz. Jak wahadło zegara, od jednej skrajności do drugiej. Śmiech przez łzy i łzy ze śmiechu. I próbuje, analizuję, jak na kobietę przystało, i nic nie potrafię wymyślić. Ale, że jak? Że po co? Dlaczego? Nie można tak po prostu, zwyczajnie?


NIE! Bo kobiety właśnie tak mają. A może potrzeba jakiegoś magika, który odkryje przede mną karty i pomoże zrozumieć siebie. Pożyjemy, zobaczymy. 

http://rysunki.bardzofajny.net/wp-content/uploads/2009/11/kobieta_zmienna.gif

sobota, 15 sierpnia 2015

Dzieciństwa czar

Trafiłam dzisiaj na artykuł o dzieciństwie  w latach 80’ i 90’ (chociaż wg komentujących bardziej odnosi się to do lat 70’). Tak czy siak, lawina wspomnień ruszyła!

Sama jestem z rocznika 91’ i naprawdę wiele rzeczy przytoczonych w artykule odnosiło się również do mojego dzieciństwa. Autor tekstu poprzez wspominanie ówczesnych zabaw i sposobów na spędzanie wolnego czasu chciał (tak mniemam) nieco wykpić dzisiejsze dmuchanie i chuchanie rodziców na swoje pociechy. Niestety czasy się zmieniły, mentalność ludzi również, a co za tym idzie podejście do rodzicielstwa. Niemniej, wspomina się tylko z większym uśmiechem na twarzy.
Ale właściwie co pamiętam najbardziej? Wiele, wiele różności. Przede wszystkim zabawy na podwórku. Mnóstwo dzieciaków o każdej porze dnia, aż do wieczora, zanim mama nie zawołała do domu (chociaż ja miałam zegarek – elektroniczny oczywiście – i umawiałam się z rodzicami o której wrócę, niestety nie zawsze dotrzymując słowa). Jak się akurat trafiło, że nikogo nie było, albo się krzyczało pod oknem, albo najzwyczajniej pukało do drzwi.

Z krzyczeniem pod oknem to ogóle osobna sprawa. „Maaaamoooo! Maaaamoooo!” I zawsze wyglądała akurat ta mama, o którą chodziło. „Rzuć na loda/oranżadę!”, „ Rzuć sweter!”, „Mogę iść do Kasi?”. Wszystkie sprawy załatwiało się na poziomie okna. No, może nie wszystkie, ale większość, bo po co tracić czas, żeby wejść do domu.

Wracając do zabaw, było ich tak wiele. Berek, ciuciubabka, podchody, chowany ( i jego odmiany – u nas chowany-kopany z piłką), serwobieg, babajaga patrzy - podstawowe zabawy grupowe. Do tego chłopcy obowiązkowo grali w piłkę, dziewczęta grały w gumę, klasy, albo skakały na skakance. No i jeszcze zabawy na trzepaku. Wygibasy, fikołki, zabawa w cyrk, gra w ciemniaka. Możliwości było tyle, że nie sposób je wszystkie wymienić.

A kto z was biegał z kanapką po dworze, żeby przypadkiem nie stracić nic z zabawy? Nie ważne, czy chleb był posmarowany smalcem, masłem z solą czy śmietaną z cukrem. Moim przysmakiem był chleb z samą musztardą. Mniam! Ostatnio właśnie wracając rowerem przez niewielką wioseczkę, minęłam kilkuletniego chłopca z bułą w ręku. Wesoło szedł przed siebie i zajadał kanapkę. Od razu przypomniały mi się kolacje na podwórku.

W ogóle tyle niezapomnianych smaków. Lody bambino, pałeczki, kredki albo kolorki. Chrupki flipsy, maczugi, później chio o różnych smakach i kształtach. Oranżada na miejscu w gorące dni, szyszka, dmuchany ryż. Osobiście pamiętam też takie żelkowe stwory, które przyklejało się na rękę i lizało. Co śmieszne, jak rozmawiam ze znajomymi, nikt tego nie pamięta. Do tego gumy Turbo, Huba Buba, albo taka dłuuuga długa, zwijana w ślimaka i oczywiście najtańsze na świecie kulki. W ogóle za złotówkę czy dwie wychodziło się ze sklepu obkupionym po pachy.

A w pochmurne dni? W telewizji leciało tyle programów dla dzieci, niezależnie czy to były wakacje czy nie. Poza najoczywistszą Dobranocką, poranne pasmo było bardzo obfite. Mama i ja, Ciuchcia, Teleranek, Ziarno, 5-10-15 – to tylko kilka przykładów. W soboty leciała zawsze jakaś bajka Disney’a. Co do Disney’a, zawsze zazdrościłam moim dwóm koleżankom, które miały półkę uginającą się od jego bajek, na VHSie oczywiście. Chociaż jako młodszej dziewczynce marzyło mi się mieć taki projektor, z którego wyświetlało się bajki na ścianie. Czasami udawało mi się załapać na seans z córkami znajomych rodziców, bo oni mieli taki sprzęt.


Ehhhh…. Tyle pięknych chwil, tyle pięknych wspomnień. Obawiam się, że jest tego tyle, że nie ma możliwości, żeby opowiedzieć o wszystkim. Mam nadzieję, że kiedy sama zostanę mamą, uda mi się pokazać mojemu dziecku chociaż część tych fajnych rzeczy (głównie zabaw), zamiast wpędzać je w objęcia komputera, by mieć święty spokój. Oby.


poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Jak dwie krople wody?


Wśród ludzie jest wiele fenomenów. Ostatnio zastanawiał mnie ten, dotyczący wyglądu. Czy możliwe jest, że na świecie istnieje bardzo ograniczona ilość typów urody? Czy każdy z nas ma kilku, kilkunastu, może dużo dużo więcej „bliźniaków”?

Wszystko zaczęło się od opowieści Mamity. Ludzie w naszej, bądź co bądź średniej wielkości, mieścinie kłaniają się jej, zaczepiają, pozdrawiają. Niby nic szczególnego, jednak. No właśnie, jednak ona ich w ogóle nie zna. Czy zatem mieszka tam też ktoś tak łudząco podobny do Mamity? Jak często Was ktoś pomylił z kimś innym?

Jestem typem obserwatora, lubię przyglądać się ludziom. Niejednokrotnie zauważyłam fizyczne podobieństwo między obcymi osobami. Ten sam typ urody, podobny zarys nosa, kształt twarzy, charakterystyczny uśmiech lub rozstawienie oczu. Zdarza się, że ktoś przypomina jakąś postać z bajek (być może tylko mi się to tak kojarzy, trudno), Gofer z Kubusia Puchatka, myszka z Brygady RR, etc. Zastanawia mnie, z czego to wynika. Skoro nasz fenotyp jest determinowany przez geny, to czy oznacza to, że istnieje bardzo ograniczona ilość genów i ich mieszanek? Zapewne tak jest, tylko jak bardzo mała jest ta liczba, że tak często spotykamy podobnych ludzi.

Podobieństwo fizyczne to nurtujący temat w jeszcze jednej kwestii – związków damsko-męskich. Udało mi się zauważyć, że często w małżeństwach, tudzież parach, partnerzy są do siebie fizycznie podobni. Niekiedy widać to od razu, innym razem trzeba się mocniej przyjrzeć, by znaleźć wspólne cechy. Niby nic takiego – ot, dwoje ludzi się kocha. A że są jakoś tam podobni wizualnie – kto by się przejmował! Ok. A co jeśli szczęście gwarantuje nam podobieństwo. Generalnie są dwie szkoły. Z jednej strony podobieństwom razem po drodze, w drugiej zaś, przeciwieństwa się przyciągają.

Czy  to możliwe, że jeżeli nie jesteśmy nasz partner nie jest do nas podobny, to nie jest ten jedyny? Czy powinniśmy szukać dalej? Czy podświadomie do założenia rodziny wybieramy naszych wizualnych bliźniaków? Czy to jest gwarancją wiecznego szczęścia? Z całą pewnością nie można uogólniać i ślepo podążać za wymysłami własnej wyobraźni. Istnieje jednak prawdopodobieństwo, że natura sprytnie robi to za nas. Pierwsze wrażenie tak bardzo się liczy! Nie każdy wzbudza w nas pozytywne emocje, nie z każdym chcemy porozmawiać, umówić się na kawę. Do jednych nas ciągnie, na innych nawet nie spojrzymy.


Ciężko stwierdzić coś jednoznacznie, każdy ma własne przemyślenia. Moja teoria jest taka: Być może dążymy do bliższego kontaktu, bo widzimy w tych ludziach siebie. A jak tu siebie nie lubić! ;) 

niedziela, 9 sierpnia 2015

Słowem wstępu

Co to za baba? Młoda dziewczyna, która nie chce zanudzać swoich przyjaciół nadmiarem przemyśleń. Czasami mam miliony myśli w głowie, spostrzeżeń – jak przystało na typ obserwatora. Potrzebuję miejsca, w którym wyleję, to co siedzi we mnie. W końcu głowa ma chyba określoną pojemność, trzeba czasami zrobić miejsce na ważniejsze informacje i oczyścić umysł. W takim właśnie celu powstało to miejsce.

Nie spodziewam się fajerwerków. Nikt tu nie trafi, nikt nie przeczyta – trudno. Ktoś się przypadkiem zabłąka, przeczyta co mam do powiedzenia – super! Ktoś podejmie dyskusję – jeszcze lepiej. Jakby nie było, dzielę się własnym spojrzeniem na świat.

Tematy podejmowane? Misz-masz. Głównie to, co aktualnie zwróci moją uwagę. Trochę przemyśleń na sprawy ogólne, tudzież dotykające mnie personalnie, trochę obserwacji ludzi na ulicy, w tramwaju. Nikt nie wie, co i kiedy się pojawi. Taka mała nutka niepewności.


Dla tych, którzy jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności to jednak przeczytają – witam serdecznie. Może pomożecie mi odpowiedzieć na nurtujące mnie pytania? A może to  ja odpowiem na Wasze? Kto wie!